Często słyszę narzekania projektantów, że Polska to nie miejsce na modę, na jej sprzedaż, że najlepiej pracować w Berlinie, Londynie, Nowym Jorku itp. Tu można zacząć by wykład, że w zasadzie to u nas nie ma kupców, elitarnych butików; wszyscy chcą „brać w komis”, nie rozliczają się, zamykają się i tak w kółko od x lat. Ja przerobiłam wiele takich miejsc, wygrałam kilka spraw sądowych, walcząc o swoje pieniądze. Ale to innym razem 🙂 Dziś chciałabym się ustosunkować do tego, co kryje się za „projektowaniem”. Jako, że swoją firmę prowadzę już niemal 10 lat (da się!), mogę co nieco stwierdzić. Jeszcze kilka lat temu, ludzie byli oczarowani i zafascynowani zjawiskiem projektanta w Polsce. Serio. Kupowali kreacje nawet od mało lub wcale nieznanych twórców. Bo doceniali unikatowość, jakość, wykonanie. Co się stało, że sieciówki nokautują rodzime firmy i projektantów? Moda „made in Poland” została… zdyskredytowana? Ja jako dziecko marzyłam o tym, by być projektantem, ale powiedziałam, że nim jestem, kiedy faktycznie byłam. Teraz dwunastoletnie dzieci do mnie piszą: „Lubię Cię, bo ja też jestem projektantem”. Bo każdy nim jest. Ale jeśli nie masz pojęcia o: konstrukcji, kroju, modelowaniu, szyciu, kompozycji, historii sztuki i mody, rysunku, materiałoznawstwie (widziałam z znanym sklepie opis projektanta: „skład surowcowy 100% tiul” (??) ), technologii, zrealizowanej kolekcji i jakiejkolwiek praktyki to jesteś takim samym projektantem jak ja astronautą; widziałam gwiazdy i tyle. Oczywiście są i tacy, którzy nie nauczyli się tego w szkole, ale lekcje odrobili na własną rękę. Są i tacy, którzy opłacają grono fachowców za wszystko odpowiedzialnych. Jeśli to wszystko podparte jest talentem, znajomością sztuki projektowania, ma to swoje racje bytu. Tymczasem zostaliśmy zalani nic niewartym rękodziełem, które każdy w domu może wykonać a potem dodać do sprzedaży w sklepach online za ogromne pieniądze, podczas gdy to samo ludzie mogą kupić w sieciówce dużo taniej. Bo w showroomach, na jakichkolwiek targach modowych 80% rzeczy to dresy, t-shirty (większość z nich z dzianiny melanżowej a jak nie to i tak dresowej lub bawełny za 5zł w detalu), drukowane legginsy i bluzy, tiulowe tutu, spódnice z koła za kosmiczne pieniądze. Czyli asortyment, który w zasadzie każdy może uszyć na domowej maszynie (oprócz legginsów i bluz typu Galaxy i Godżilla, bo te bardzo często oferowane są jako gotowce w drukarni). Ubrania niekoniecznie wykończone jak należy, bo projektanci swoje braki w umiejętności kroju i szycia bardzo często usprawiedliwiają, że taki mieli zamysł, że ma być „unfinished”. No tak, wiele tkanian/dzianin nawet lepiej się układa niewykończonych, zwłaszcza przy lejących dołach sukien, kiedy szew tą miękkość zbyt bardzo by usztywnił a „mereżka” rodem z bazaru wyglądałaby tanio i tandetnie; ale niewykończone dresówki to już zagłada na skale masową. A w sieciówce ta sama bluzka, czasem lepszej jakości, wykończone jakkolwiek, za ułamek kwoty. Czyli co? Czyli klienci poczuli się nabici w butelkę. I to, co chętnie nabywali -ubrania polskich projektantów- teraz wolą omijać szerokim łukiem. Wiele razy zdarza się, ze klientka mówi, że nie spodziewała się, że moja dzianinowa sukienka jest tak dobrej jakości, że w rzeczywistości jest lepsza niż na zdjęciu. Bo taki jest fakt. Ja kupuję dzianinę (długo jej szukałam, ale mam!), która w cenie za metr dorównuje cenie jedwabiu. I to niekoniecznie temu ze stocków. Tym sposobem, projektanci zamiast sprzedawać swoje kolekcje, sprzedają swoje pokazy i swą na nich obecność. Bo za pokaz ważnej persony organizator płaci ileśtam tysięcy plus dodatkowe „coś”, jeśli projektant po całym zajściu wyjdzie i się ukłoni. Rola pokazu jako widowiska przedstawianego głównie mediom, prasie, dziennikarzom i kupcom również została zdyskredytowana. Ale w sumie komu pokazywać swoją pracę, skoro (wracając do początku) w Polsce nie ma kupców, prasa woli pokazać cudaczną blogerkę lub gołe cycki, które wypadły na wakacjach komuśtam z serialu jakiegośtam. Ratunku!!!!!
Całe szczęście obserwuję też pracę moich kolegów i koleżanek, którzy bardzo często zaczynali swoją przygodę z modą w tym samym czasie co ja (lub dużo wcześniej, czasem poźniej… ). Są wierni sobie, nie idą na łatwiznę. I mają oddane klientki. Dlatego Drogie Panie i Panowie, z całego serca namawiam Was do kupowania ubrań od takich właśnie projektantów. Czasem lepiej posiadać jedną, droższą sukienkę z najlepszej jakości materiału, precyzyjnie wykonaną niż dziesięć nadających się po pierwszym praniu do śmieci „szmat”. Nie zostanie Wam wmówione, że za dwa tygodnie ta sukienka wyjdzie z mody i powinniście mieć kolejną (co czynią wielkie marki – pewnie zauważyliście dostawy co dwa tygodnie i „konieczność” posiadania nowego trendu, który w takich sklepach zmienia się w innym tempie niż normalnie a sezonów jest więcej niż cztery, bo aż parędziesiąt); Macie również pewność, że nie dostaniecie kreacji z zasłony z Ikei (a istnieje i taka podszywająca się pod dizajnerów firma, co to takie cuda oferuje) a wyselekcjonowaną tkaninę,pomysł, wizję. Każdy projektant swoją kolekcją daje Wam pewne przesłanie, filozofię. Każdy jest inny, każdy ma swój target – osobę, do której chciałby trafić. Powodzenia życzę w odnalezieniu jakości i stylu. 🙂